Tomasz Stabiński

Realizuję i montuję filmy,
robię zdjęcia.

Zapraszam do współpracy.

Poruszenie

26 października był chyba – jeśli w ogóle wypada tak określać – najfajniejszym dniem
zeszłorocznych protestów. Pierwsza „Blokada Warszawy”, żywioł, entuzjazm, energia,
masy przelewające się ulicami w rytm samby, autentyczny wkurw i przede wszystkim
szczere, dobiegające zewsząd, traktujące o dziewczyńskiej solidarności hasła. Eksplozja
frustracji, ale też poczucie, że zmiana wisi w powietrzu. O tym i o kolejnych dniach
można z pewnością pamiętać jako o feministycznym święcie buntu i niezgody.

Moment kumulacyjny natomiast, czyli słynny „Marsz na Warszawę” 30 listopada,
to już niestety mająca coraz mniej pierwotnej mocy jarmarczna impreza, w trakcie
której wolnościowe hasła stopniowo wypierane były przez słowa z piosenki Cypisa.
Ot, siostrzeństwo zamienione na bezrefleksyjne ******* rządu.

Wszystko co działo się potem to już historia o kompromisach, politykowaniu
i roztrwonieniu energii.